Wpadłam na Lissę, a raczej na to co zostało z Lissy. Zapadnięte policzki, ogromne wory pod oczami, sina skóra. Nie mogłam uwierzyć, że patrzę na moją Lissę. To nie może być prawda.
-Co ci się stało?-spytałam stawiając Borysa na nóżkach i sama się podnosząc. Podałam dłoń Lissie i podciągnęłam ją do góry. Była leciutka niczym piórko. Dopiero teraz zadałam sobie sprawę jak bardzo jest chuda.
-Jestem cała spokojnie.-powiedziała uśmiechając się do mnie.
-Jak ty wyglądasz?-spytałam zszokowana.
-Normalnie Rose?-spytała unikając mojego wzroku.
-Lissa jesteś chora?-spytałam podchodząc do niej bliżej. Matko jedyna tylko nie to. Ona nie może umrzeć. Cały czas patrzyłam na jej twarz, ponieważ jej oczy błądziły wszędzie byle tylko nie spojrzeć mi w twarz.
-Skąd ten pomysł Rose. Co ty tu robisz?-spytała.
-Już wychodzę. Skoro jesteś tak bardzo zapracowana żeby nie powiadomić mnie o tym wszystkim co się u ciebie dzieje to nie chcę ci przeszkadzać.-powiedziałam wściekła. Minęłam ją chwytając Borysa i ruszyłam w stronę wind, lecz ten osiłek chwycił mnie za ramię i pociągnął do tyłu. Na moje nieszczęście było to ramię, które chwilę temu szarpał Randall i jęknęłam czując ból.
-Mama!-Borys spojrzał na mnie przerażony i jeszcze mocniej się we mnie wtulił.
-Nie strasz mi dziecka!-krzyknęłam spoglądając na osiłka.
-Królowa nie pozwoliła ci odejść.-powiedział poważnym głosem.
-A ja nie pozwoliłam ci sobą rzucać!-warknęłam. Spojrzałam na Borysa i uśmiechnęłam się do niego żeby chociaż trochę go uspokoić.
-Emmet nie rób jej krzywdy.-poprosiła Lissa podchodząc do mnie.-Wybacz Rose. Nic ci nie jest?-spytała.
-Przeżyje.-powiedziałam krótko i włożyłam Borysa do wózka. Ramię zaczęło pulsować bólem co nie wróży niczego dobrego.
-Rose, wybacz że nie miałam dla ciebie czasu. Po prostu ostatnio wiele się dzieje i muszę być z tym wszystkim na bieżąco, wiem że na pewno mnie rozumiesz.
-Widać, że musisz być ze wszystkim na bieżąco. Wygłodniała, wychudzona i przemęczona.-powiedziałam sztywno. Lissa zrobiła wielkie oczy i spojrzała na swoje wychudzone dłonie.
-Nie odzywaj się tak do królowej!-krzyknął Emmet.
-A ty nic jej nie powiesz tylko pozwalasz na to?-spytałam Christiana, a Emmet wtedy ruszył na mnie. Nie czekając aż mnie zaatakuje przywaliłam mu z pięści prosto w twarz po czym wykręciłam mu ręce.-Nie waż się mnie tknąć bo zabije.-powiedziałam.
-Rose! Puść go!-krzyknęłam Lissa przerażona.
-To on miał w planie mnie zaatakować, ja się tylko broniłam.-powiedziałam na swoje usprawiedliwienie.
-Jasne rozumiem.-powiedziała Lissa patrząc na mnie jak na dzikie zwierze zagonione w kąt. Puściłam ręce Emmeta. i chwyciłam rączkę wózka. Borys był zagubiony i widać było, że nie rozumie tej sytuacji ani trochę. Pogładziłam go po policzku po czym spojrzałam na przyjaciółkę.
-Jak byś miała kiedyś ochotę pogadać to znasz mój numer oraz wiesz gdzie mieszkam.-powiedziałam i nie czekając na odpowiedź ruszyłam w kierunku windy. Czułam tylko jak coraz większy ból rozlewa się po moim ramieniu i wiedziałam, że muszę położyć na to zimny odkład.
-Poczekaj.-Lissa chwyciła mnie za ramię, a ja aż uklęknęłam z bólu.-Matko jedyna! Przepraszam! Nie wiedziałam, że aż tak boli. Wybacz.
-Nic mi nie jest.-powiedziałam wstając.
-Mogę cię uleczyć.-zaproponowała.
-Spokojnie przywykłam już do zwykłej medycyny.-powiedziałam wciskając guzik przywołujący windę.
-Rose ja naprawdę chętnie bym z tobą pogadała, ale....
-Tak tak wiem, obowiązki królowej wzywają.-powiedziałam spoglądając na nią. Wiem, że jej przykro, ale potraktowała mnie jak poddaną, a nie przyjaciółkę.
-Rose...jeśli tylko będę miała chwilę to z pewnością się do ciebie odezwę. Obiecuję.-powiedziała patrząc na mnie.
-Jasne Liss do zobaczenia.-powiedziałam wchodząc do windy.
*
Weszłam do domu i nasłuchiwałam. Ktoś na pewno jest w domu, ponieważ drzwi są otwarte. Wreszcie usłyszałam szelest papierów w gabinecie Dymitra. Matko kochana dlaczego on jest w domu? Gdyby był Sylvian udało by mi się załatwić to niepostrzeżenie i nikt by tego nie zauważył.
-Rose?-usłyszałam głos męża. Cholera jasna.
-Tak, wróciliśmy.-powiedziałam rozbierając się i udając, że nic się nie stało. Dymitr wszedł na korytarz i wyciągnął Borysa z wózka.
-Ściągamy kurtkę?-spytał spoglądając na małego.
-Tak. Kltka fuj.-powiedział pewnie Borys.
-Rozbierzesz go?-spytałam spoglądając na Dymitra.
-Jasne.
Uradowana ruszyłam szybko do kuchni i wzięłam wszystko co mi potrzebne po czym skierowałam się do garderoby. To jedyne miejsce gdzie w spokoju będę mogła to zrobić. Usiadłam na podłodze, ściągnęłam sweter po czym wzięłam ręcznik i owinęłam nim torebkę z lodem i przyłożyłam do ramienia z całych sił skupiłam się na tym żeby nie jęknąć.
-Co się stało? To wina Randalla?-spytał Dymitr wchodząc do garderoby i stawiając Borysa na podłodze.
-Nie tylko jego.-powiedziałam wzdychając ciężko.
-Zbita jak nic.-stwierdził Dymitr.
-Wiem, nowy ochroniarz Lissy dokończył dzieło.
-On cię tak urządził?-spytał wściekły.
-Tak. Jak widać nie zbyt się polubiliśmy bo ja złamałam mu nos.-powiedziałam spoglądając w oczy męża.
-Zuch dziewczyna.-stwierdził i uśmiechnął się do mnie. Zaśmiałam się i spojrzałam na ramie. Całe fioletowe.
-Pięknie.-stwierdziłam odkładając lód.
-Czekaj to trzeba właściwie opatrzyć. Zaraz przyniosę maść i bandaże. Borys zostań z mamusią i bądź grzeczny.-poprosił wychodząc. Spojrzałam na synka uśmiechnął się do mnie i usiadł mi na kolanach.
-Boli?-spytał.
-Troszeczkę, ale jak dasz mamusi buziaka to na pewno przejdzie.-zapewniłam uśmiechając się do małego. Borysa zaśmiał się i pocałował mnie w usta.
-Dobra mam wszystko możemy działać.-powiedział Dymitr wchodząc do garderoby. Czyżby nasze stosunki wreszcie miały być normalne? No oby.
Nie będzie więcej części?
OdpowiedzUsuńdobre pytanie
OdpowiedzUsuńEj jetu kto i co dalej
OdpowiedzUsuń